Uwaga!

sobota, 21 marca 2015

06. Płynne złoto

   Nos Woody'ego nie zmylił nas i po kilku minutach doszliśmy do wodospadu. Błękitna woda mieniła się w słońcu, racząc nas uspokajającym szumem. Uśmiechnięta podeszłam bliżej. Wyciągnęłam rękę by zatopić ją w wodzie. Odpryskała się od niej zmieniając kolor z błękitnej na złotą. Złota woda, złoty wodospad, a to ci dopiero!
   - To wodospad Birdiam. Kraina Stingardev uważa je za bogactwo. Potrafi uzdrawiać, a także dawać śmierć i zniszczenia - odezwał się Woody za moimi plecami. Powoli odwróciłam się do niego z ociąganiem, zdejmując wzrok z niesamowitej wody. 
   - Woda zmienia się w złoto. 
   - Wow, mądra jesteś dziewczyno. A już myślałem, że normalni ludzie są durni jak... ludzie - Woody działam mi na nerwy, a jego głupie komentarze uderzały w moją dumę. - Dokładnie jest to płynne złoto, lecz nie dla wszystkich - mrugnął do mnie. 
   Westchnęłam. Już za nim nie nadążałam. Najpierw mi mówił okropne rzeczy, a potem ni z gruszki, ni z pietruszki zmieniał się w miłego i prawiącego komplementy lisa. 
   - Trzeba znaleźć szczelinę w skalnej ścianie - mruknął. - Zaraz po niej jest siedlisko Harrietty. 
   Puściłam go przodem. Nie chciałam zastanawiać się nad słowem siedlisko, ponieważ w jego ustach zabrzmiało to dość niepokojąco. Polarny lis powęszył przez chwilę, p czym kiwnął na mnie nosem. Bez słowa poszłam za nim. Woody wprowadził mnie pod skałę, gdzie musiałam się czołgać. Mój towarzysz był w tym lepszy i kiedy się wygrzebałam, miałam całe kolana w błocie, a moja sukienka rozerwała się na przodzie. Odgarnęłam włosy z tworzy i spojrzałam gniewnie na Woody'ego. On natomiast był czyściutki jak łza. 
   - Będziesz mnie jeszcze ciągnąć po błocie, czy wymyślisz coś oryginalnego?
   Lis prychnął i podbiegł do małego jeziorka, który oddzielał drewnianą chatkę od nas. Obserwowałam drzwi, które otworzyły się na oścież, a na zewnątrz wyszła ubrana w beżową suknie postać. Kobieta uśmiechnęła się na nasz widok. Wokół jej oczu pojawiły się liczne zmarszczki, a wiatr rozwiał siwe włosy. Woody sprawnie i z gracją przeskoczył po kamieniach, wysuniętych z tafli wody i popędził prosto pod nogi kobiety. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej i schyliła by podrapać go pod uchem. Mruczenie lisa słyszałam nawet z takiej odległości. 
Ostrożnie przeszłam przez jeziorko, chociaż nie tak efektownie i pięknie jak mój towarzysz. Kobieta podniosła na mnie wzrok i oblało mnie przyjemne ciepło, które rozeszło się po moim ciele. Jej radosne oczy mnie pocieszyły i przyciągnęły do siebie. 
   - Witaj Dylan. 
Jej głos był idealny. Jak na starszą panią miała miły i przyjemny ton głosu. Potrząsnęłam głową, wybudzając się z transu. Zmarszczyłam brwi. 
   - Skąd znasz moje imię? - spytałam, przyglądając się jej podejrzliwie. 
Jej uśmiech poszerzył jeszcze i jeszcze bardziej. 
   - Po prostu. 
Ughhh.
   Była tak samo irytująca i tajemnicza co Woody. Użyła klasycznego wymignięcia się od odpowiedzi. Powstrzymałam w ustach parsknięcie. 
   - Miło cię poznać, Harrietto - powiedziałam grzecznie. Nie chciałam by pomyślała, że nie mam manier. Zaprosiła nas do swojej chatki. Kolorowe amulety i zapach różnych ziół królował w środku. Woody rozsiadł się na krwistoczerwonym dywanie i pomachał radośnie ogonem. Harrietta wskazała mi krzesło bym usiadła. Zrobiłam to i jeszcze raz się rozglądnęłam. 
   - Całkiem tu... nastrojowo - wymamrotałam. 
   Cóż, to była prawda. Na środku stał kocioł, a do tego upiorne maski na ścianach sprawiły, że czułam się jakbym była w domu czarownicy. Harrietta jakby czytając mi w myślach, zaśmiała się i poklepała mnie po dłoni. Wydawała się sympatyczną, straszą kobietą, ale z własnego doświadczenia wiedziałam, że nie warto ufać miłym uśmiechom, ponieważ mogą się zmienić w ostre i niebezpieczne kły. 
   - A więc szukasz swojego ojca? - spytała spokojnie, rozsiadając się na swoim krześle. 
Uniosłam rozbawiona brwi. 
   - Tak i to pewnie też wiesz, tak po prostu. 
   - Hm, właściwie to tak - podrapała się po brodzie, udając zamyśloną. 
Woody w kącie parsknął i zakopał nos w futrze. Kobieta klasnęła w dłonie i przetarła nimi twarz. 
   - Dziecinko. mam pewien pomysł. Sama nie mogę cię zaprowadzić do twojego ojca, ale... - przerwała, patrząc na mnie wymownie. Wreszcie westchnęła i dokończyła - ... Kiernan myślę, że może ci pomóc. 
   Woody otworzył oczy i spojrzał gniewnie na Harriette. Jego nastawienie w mgnieniu oka zmieniło się. Prychnął i ociężale podniósł się. 
   - Myślisz, że mógłby nam pomóc. A raczej jej. Przecież jego jedyne hobby to przebywanie w burdelach i karczmach, upicie się do nieprzytomności i wszczynanie bójek na okrągło, tak dla zabawy. Takkk, na pewno będzie skoty nam pomóc. - jeszcze raz prychnął, trącając moją dłoń nosem. Moje kąciki ust podniosły się i delikatnie pogłaskały go po grzbiecie. 
   - Kiernan ma u mnie przysługę...
   - No to jeżeli mówisz, że on może nas zaprowadzić do mojego ojca, to jestem w stanie stawić temu pijakowi czoła i prosić o pomoc. 
Harrietta uśmiechnęła się wesoło i podeszła do regału. Kiedy sięgnęła po coś, powiedziała:
   - Kiernan to naprawdę fajny chłopak, nie zwracaj uwagi na opinię tego siwiejącego lisa. 
   - Ja nie siwieję! Jestem lisem polarnym! - wrzasnął zbulwersowany Woody. 
Zaśmiałam się i poklepałam go po pyszczku. Harrietta powróciła ze starą, poszarpaną i zżółkniętą mapą. 
   - Musisz mnie teraz uważnie posłuchać, bo nie będę drugi raz powtarzać - Harrietta zmieniła wyraz twarzy na poważny i zaczęłam powoli się bać jej zmian nastroju. Normalnie jak Woody!
Pokiwałam głową i słuchałam jak obwieszczała mi gdzie i kiedy można spotkać tego całego Kiernana

sobota, 17 stycznia 2015

05. Witaj w Krainie Stingardev!

   Poczułam nieprzyjemne szczypanie pod powiekami, więc zamrugałam. Przez chwilę obraz był niewyraźny, lecz potem mogłam rozglądnąć się, kiedy nabrał ostrości. Naprzeciwko mnie zobaczyłam wielką, na pewno sześciocentymetrową bramę. Spojrzałam na Woody'ego, który stanął obok mojej głowy. Leżałam na jesiennych liściach, które wplatały się w moje blond włosy.
   Poczułam, że wilgoć wtapia się w moją sukienkę, a po nogach przechodzi dreszcz z zimna. Przecież mieliśmy lato, a nie jesień. Co właściwie się stało?
   - Tam skąd pochodzisz jest lato, ale tutaj pory roku zmieniają się kiedy chcą. Zanim się obejrzysz, może spaść śnieg. - powiedział Woody, jakby czytając mi w myślach.
Podniosłam się na łokciach i strzepnęłam z siebie liście. Kilka boleśnie wyciągnęłam z włosów.
   Woody za to ze swoim śnieżno białym futrem, wyglądał wspaniale. On miał przynajmniej szczęście. 
   - Co to za brama? - spytałam wskazując ją brodą. 
   - Oddziela świat ludzi od świata magii - popędził pod stalową bramę, która uchyliła się kiedy podszedł. Poszłam za nim obserwując ją, jakby miała mi przytrzasnąć rękę albo zamknął się przed nosem. Moją uwagę przyciągnęły słowa wyryte na metalowej blasze, przyczepionej do jednej z krat budującej bramę.
   "Strzeż się świata magii niebezpiecznego, a zarazem przyciągającego. Strzeż się stworzeń i istot przerażająco pięknych, inaczej zguba czeka Cię."
   - A to! - mruknął Woody. - Nie przejmuj się tym. Nie jesteśmy znów tacy straszni. 
   Pokiwałam głową, przechodząc na drugą stronę bramy. Zerknęłam jeszcze raz na ostrzeżenie, po czym ruszyłam za lisem, który zdążył już dotrzeć do linii oddzielającej las od rozległych skał i wzgórz. 
   - No ruszaj się! - krzyknął. 
   - Idę! - odkrzyknęłam przewracając oczami. Zerknęłam za siebie odruchowo by zawołać Labay, lecz spostrzegłam, że nie ma jej. Szarpnęła za sierść Woddy'ego, przystanął sycząc na mnie i rzucając gniewne spojrzenie. Spojrzałam na dłoń, w której została masa białej sierści. Strzepnęłam ją i przeprosiłam. 
   - Gdzie Labay? - spytała, rozglądając się za nią jakby zaraz miała wyskoczyć zza krzaka. Lis stanął ponownie na tylnych łapach, zakładając ręce. Parsknął śmiechem. 
   - Myślisz, ze pozwoliłbym tej strachliwej konnicy przejść do mojego świata? Tylko tobie miałem pomóc. A ona byłaby tylko problemem. 
   - Ale jak wróci do domu?- spytałam, zaciskając mocno pięści, tylko po to by go nie uderzyć. Nie podobało mi się to jak wyrażał się o Labay. 
   - Jest mądrą klaczą. Płochliwą, ale mądrą. Poradzi sobie - burknął i ruszył w stronę skał przeskakują po nich. 
   - Gdzie jesteśmy? - spytałam przyglądają się latającym ptakom i falującym liściom. Nie, zaczekajcie... To nie były liście, tylko jakieś skrzydełkowate ludziki. Wróżki. Wyciągnęłam rękę, żeby jednej dotknąć, ale szybko uciekła. 
   - Witaj w Krainie Stingardev! - zawył Woody. - Podoba ci się?
   Pokiwałam głową.
   - Tak, jest pięknie. 
   - Ciekawe co powiesz, kiedy zobaczył więcej niż to. Na razie to mu jesteśmy na pustkowiu. Nie ma co podziwiać. 
   Chciałam zaprzeczy, ponieważ to co widziałam naprawdę mnie zdziwiło i zafascynowało. Ale jeżeli Woody mówił, że gdzieś indziej znajdowały się piękniejsze widoki, musiałam mu uwierzyć na słowo. Na razie musiałam napawać się skalistym krajobrazem. Staliśmy na wzgórzu. Na dole znajdował się strumyk. Żółte i pomarańczowe liście przykryły ziemię, a między nimi wystawały głazy, skały. Nie spodziewałam się takich widoków. Cieple słońce wyszło zza chmur i ogrzało moją skórę. 
   - Dobra, to teraz tylko trzeba dostać się do wyroczni Harrietty, która wskaże nam drogę. 
   Zmarszczyłam brwi. 
   - Myślałam, że wiesz gdzie jest mój tato. - pożaliłam się.
   - To nie do końca prawda. Mówiłem, że widziano go tu i tam, ale nie mówiłem, że ja go widziałem.   Do tego potrzeba będzie pomoc Harrietty. 
Przewróciłam oczami. Myślałam, że Woody wskaże mi dokładnie miejsce pobytu ojca. Dałam się nabrać. Ale dlaczego miałby przesiadywać w magicznym świecie?
   - To którędy do Harrietty? - spytałam rozglądając się za jakimś znakiem lub ścieżką. Kiedy nie otrzymałam odpowiedzi, spojrzałam w dół na Woody'ego.
Wzrok miał utkwiony na łapię, którą drążył dziurę w ziemi. Westchnęłam. 
   - Nie wiesz gdzie ona mieszka, prawda?- spytałam, zakładając ręce na piersi. 
   Woody jęknął przeciągle, a potem próbował się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego grymas. 
   - Nooo, nie.
   Przeklęłam pod nosem. 
   - Ale nic się nie bój. Potrafię wyczuć starą Harriettę. Gaj mi trochę czasu, a zaprowadzę cię wprost do jej drzwi. 
   Naburmuszona, przysiadłam na jednym z kamieni i wyczekująco spojrzałam na mojego lisiego towarzysza. 
   - Nie na to się pisałam.
   Przewrócił oczami. 
   - Złapię trop i możemy iść. Więc nie rozsiadaj się za bardzo. 
   I miał rację. Niestety. 
Nie minęło pięć minut, a radosny Woody w podskokach podbiegł do mnie. 
   - Ruchy, ruchy!
Wstałam i ruszyłam za nim w dół wzgórza. 
   - Nie łatwo było ją wyczuć, ponieważ często się przenosi, ale udało się. Jest niedaleko.
Pokiwałam głową i zerknęłam za siebie zauważając jakiś ruch. Ciemna ostać opierała się o konar drzewa i przyglądała się nam. Odwróciłam się do Woody'ego by mu o tym powiedzieć, ale postać w następnej sekundzie zniknęła. Pokręciłam głową, myśląc, ze to jakieś przewidzenie i dogoniłam lisa.  

poniedziałek, 22 grudnia 2014

04. Mówią na mnie Woody.

   Wybałuszyłam oczy. Pierwszy raz usłyszałam, że ktoś wie gdzie jest tata. Nie zdziwiłam się nawet, słysząc to od gadającego lisa. Zmierzał już w stronę pobliskich krzaków, więc szybko zawołałam za nim, żeby się zatrzymał. Odwrócił się do mnie i zamachał się ogonem, burknąwszy: 
   - Mogłabyś się zdecydować. 
   Był strasznie irytujący. Założyłam ręce na biodra i spojrzałam na niego wyzywająco. Musiałam robić dobrą minę do złej gry. 
   - Co masz na myśli, mówiąc, że wiesz gdzie jest mój ojciec?Widziałeś go? - spytałam.
   - Owszem, widziałem go tu i tam - mruknął. 
   Naprawdę się zdziwiłam. Choć w moim sercu zapłonęła nadzieja, naprawdę byłam zszokowana tą informacją. Od samego początku myślałam, że ojciec wyjechał na ważne zlecenie z pracy, a nie chodził po lasach. W jednej sekundzie przed moimi oczami pojawił się obraz uśmiechniętej twarz ojca. Zrobiło mi się niedobrze i czułam się jakby ktoś uderzył mnie w żołądek. Lis musiał zauważyć moją bladą twarz, ponieważ przystanął obok mnie i spojrzał prosto w oczy. 
   - Jeśli tak bardzo chcesz, to mogę cię zaprowadzić, prosto do niego - zakomunikował. 
   Przez chwilę stałam nieruchomo, kalkulując jego słowa. Następnie przysiadłam na piętach i wyciągnęłam do niego dłoń, jakbym oczekiwała, że ją uściśnie. 
   - Jestem Dylan. 
   Lis spojrzał przelotnie na wyciągniętą rękę, a potem wyszczerzył do mnie zęby. 
   - Mówią na mnie Woody - odparł, kołysząc zabawnie puszystym ogonem. - Zatem w drogę, dziewczyno z imieniem chłopaka. 
   Skrzywiłam się , ponieważ dużo razy słyszałam już to na korytarzach uczelni. Tak, moje imię było głównym tematem plotek od czterech miesięcy. Czasem zdarza mi się zastanawiać, dlaczego rodzice postanowili dać mi tak na imię. Kiedy się o to pytałam, żartowali, że miałam urodzić się chłopcem. Ake to mnie wcale nie smieszyło. 
   - Chodź za mną, nie mam zamiaru się zatrzymywać. Więc dotrzymuj kroku. 
   Woody wydawał mi się trochę nieuprzejmy, ale jeżeli miał mnie zaprowadzić do taty, to postanowiłam mu tego nie mówić. Poszłam za nim przez dobrze mi znany las, ciągnąc za sobą Labay, która choć była niepewna, to zaufała mi i postanowiła mi towarzyszyć. Przez całą drogę ja i Woody nie odezwaliśmy się do siebie słowem, jedynie słychać było odgłosy wydawane przez kopyta Labay, uderzające o ziemię. Wreszcie stanęliśmy na urwisku. Woody przez chwilę patrzył w przestrzeń przed sobą, gdzie ptaki latały i śpiewały do siebie, a potem odwrócił się do mnie.
   Na jego twarzy pojawił się zadowolony z siebie uśmiech. Moje brwi podjechały do góry, rozglądnęłam się. 
   - Gdzie my jesteśmy? - spytałam pretensjonalnym tonem. 
   Woody usiadł i przyjrzał mi się swoim wymądrzałym wzrokiem.    Zaczynałam się go bać i tego, że mógł mnie zepchnąć z urwiska. 
   - Przyznaj się - wymruczał, aż stanęły mi włoski na karku - że nie wiem jak nazywa się ten las. 
   Pokręciłam głową, nie mając zielonego pojęcia. Lis westchnął przeciągle. 
   - Tak myślałem. Las nazywa się Lasem Przejścia - wyjaśnił. 
   - Przejścia?
   Woody spojrzał na mnie jak na idiotkę. W jego oczach musiałam być prawdziwą blondynką. 
   - Tak. Czy ja bełkoczę? Nie musisz za mnie powtarzać. 
   Uniosłam ręce w geście poddania. Woody odwrócił się do mnie tyłem, po czym stanął na tylnych łapał, jak lis z teledysku "What does the Fox Say?". 
   Zamachnął się prawą przednią łapą, jakby trzymał w niej zaczarowaną różczkę. Miałam ochotę przetrzeć oczy ze zdziwienia. To, że mówił to jeszcze potrafił chodzić. Niespodziewanie wiatr wzmocnił się, co przestraszyło Labay. Stanęła na tylnych nogach i zaczęłam wymachiwać przednimi kopytami o mało nie uderzając mnie w tył głowy. Położyłam jej uspokajająco dłonie do szyi. Czułam jak je puls bił w bardzo szybkim tempie. Wiedziałam co czuła, ponieważ ja też się bałam. Wiatr rozwiał mi włosy, a nieprzyjemny dreszcz przeszedł mi po plecach. Nagle przed Woodym, zaczęłam się pojawiać przezroczysta poświata, która zaczęła falować jak fale wodne. Rozdziawiłam usta. Wiatr nie ustał. Biały lis odwrócił się do mnie i machnął mi ręką bym do niego podeszła. Złapałam za uzdę Labay i wykonałam jego polecenie. Szerokimi oczyma, obserwowałam te fantastyczne zjawisko. Kiedy wyciągnęłam rękę w stronę przezroczystej powłoki, przeszła na wylot.
   Cofnęłam ją. Woody chwycił materiał mojej sukienki i pociągnął. 
   - Mam nadzieję, że dobrze to zniesiesz - mruknął na tyle głośno bym mogła to usłyszeć. Skupiłam na nim wzrok. 
   - Zniosę, co? - spytałam przestraszona. 
   Zamiast mi odpowiedzieć, uśmiechnął się do mnie przebiegle i wepchnął mnie wprost w przezroczystą poświatę. Ostatnie co usłyszałam to rżenie Labay. 

sobota, 6 grudnia 2014

03. Wypraszam sobie. To ty nie patrzysz pod nogi!

   Nowy dzień okazał się łaskawy i zza chmur wyszło słońce. Temperatura podeszła do dwudziestu siedmiu stopni i czułam, że moja skóra skwierczy, kiedy wyszłam na zewnątrz. Mimo iż mama groziła, że będzie zadawać pytania, to ku mojemu zdziwieniu przy śniadaniu panowała niezręczna cisza. Dlatego, po dwunastej wymknęłam się z domu i potruchtałam do zagrody Labay. Pochyliła głowę i mlaskała trawę, a jej przydługa grzywa opadała jej na oczy, przez co musiała co chwilę kręcić głową. Kiedy podeszłam bliżej, postawiła uszy i podniosła głowę. Jej brązowe spojrzenie spotkało się z moimi zielonymi oczami. Uśmiechnięta, wyciągnęłam do niej dłoń. Już po chwili stała przede mną, wyciągają w moją stronę szyję. Pogłaskałam ją po ciepłej i miękkiej skórze, a ona prychnęła radośnie. Była piękną klaczą, o umaszczeniu bułana i rasy czystej krwi arabskiej. To tato tak lubił konie i właśnie dlatego, uparł się, by kupić Labay dwa lata temu.    
   Ale gdyby tego nie zrobił, nie zyskałabym swojej najlepszej przyjaciółki. Otworzyłam zagrodę i wyprowadziłam konia. Nałożyłam na jej grzbiet siodło męskie, ponieważ tylko na tym uczyłam się jeździć. Na łeb nałożyłam czarną uzdę i wskoczyłam do nią. Nie ciężko było mi na nią wsiąść, ponieważ byłam wysoka, ale gorzej było z utrzymaniem równowagi. Kiedy już się przyzwyczaiłam, przycisnęłam stopy do boków Labay i ruszyłam w kierunku lasu. Kiedy byłam mała, bałam się do niego wejść. 
   Pamiętam jak mama z niepokojem przyglądała mi się, kiedy zaszywałam się pod kołdrą i tłumaczyłam, że las jest zły. Nawet nie pamiętam, co takiego było przyczyną mojego strachu. Jedynie zapamiętałam jak przez mgłę żółte, błyszczące oczy wpatrzone we mnie. Ścisnęłam dłoń na grzywie Labay i spojrzałam w głąb lasu. Teraz nie wydawał się taki straszny, był normalny. Odgarnęłam włosy na plecy i przytrzymałam gałąź, by przypadkiem nie uderzyła mnie w twarz. Kilka ptaków przeleciało mi na głową, a przy drzewie zauważyłam wiewiórkę, która chrupała marchew.
   Kąciki ust podniosły mi się do góry, kiedy kątem oka zobaczyłam śnieżnobiałego lisa, który skradał się w kierunku Labay. Klacz całkowicie go zignorowała i ominęła go kierując się za wydeptaną ścieżką. Lis zirytował się i złowieszczo pomachał ogonem. Gwałtowne szarpnięcie głowy Labay, przywróciło mnie do pionu. Odwróciłam głowę od lisa i spojrzałam do przodu, gdzie rozwijał się piękny widok na mały strumień.
   - Może trochę szacunku.
   Jak oparzona odwróciłam się szukając źródła dźwięku. Przez chwilę wydawało mi się, że się przesłyszałam. Zeszłam z grzbietu Labay, co skomentowała prychnięciem. Pogłaskałam ją uspokajająco po szyi.
   - Czy ktoś tu jest? - zawołałam w ciemną głębie drzew. Odpowiedziała mi głucha cisza. Niespodziewanie za mną pojawił się ruch, lecz znikł tak szybko jak się pojawił. Mięśnie konia napięły się i Labay zaczęła nerwowo chodzić w miejscu. Ruch kolejny raz się powtórzył, lecz nie zdążyłam go zobaczyć. 
   Zaczęłam się denerwować.
   - Naprawdę nie wiem o co chodzi, ale nie lubię takich podchodów - zawołałam. - Jesteś takim tchórzem, że boisz się ujawnić?
   - Wypraszam sobie. To ty nie patrzysz pod nogi.
   Z okrzykiem, poszybowałam z przerażenia w gorę chyba z dwa metry. Głos pochodził z bliska. Labay także się przestraszyła i zaczęła wierzgać. Wyciągnęłam do niej dłonie żeby ją uspokoić. Wystarczył mój dotyk, by spokojnie stanęła na ziemi. 
   Spojrzałam na dół, gdzie ten sam lis, którego widziałam wcześniej, ocierał się o moją nogę. Po chwili podniósł na mnie wzrok i wydawało mi się, że jest rozbawiony. 
   - Co się tak gapisz? - słowa wyszły z jego pyszczka. Moje oczy podwoiły swoją wielkość, a usta samie z siebie otworzyły się. Lis przewrócił oczami i odsunął się od mojej nogi. 
   - Zamknij buzię, bo mucha ci wleci - znowu się odezwał.
Przetarłam oczy sądząc, że to sen, ale zwierzę dalej było w tym samym miejscu. Uszczypnęłam się w ramię, lecz nic się nie zmieniło. Wydawało mi się nawet, że lis patrzy na mnie, jak na wariatkę, tak jakby to nie on był gadającym lisem. 
   - Człowieku, ogarnij się, bo zaczynasz mnie irytować. 
Labay pochyliła się nad nim i powąchała. Lis odsunął się od jej nosa i spojrzał na nią z obrzydzeniem. 
   - Czego ode mnie chcesz? - pytanie opuściło moje usta, zanim mój mózg zdążył to przetworzyć. 
   - Obserwuję cię od pewnego czasu, a twoja rozpacz jest już powoli nieznośna. Zamiast smucić się powinnaś o tym zapomnieć, albo spróbować coś zrobić. Nie chcę wyczuwać smrodu twojego smutku za ojcem. 
   Że co on, przepraszam powiedział?
   Sugerował,że śmierdzę smutkiem?
   Uklękłam przed nim.
   - Skąd to wiesz?
Zwierzę parsknęło.
   - Stamtąd gdzie pochodzę to jest normalne. 
Zmarszczyłam brwi. 
   - A skąd pochodzisz?
Lis wzdrygnął się i odszedł kilka kroków do tyłu. Wyglądał jakbym go uderzyła.
   - Nie mogę ci powiedzieć...
   To po co drążysz ten temat? - pomyślałam wściekła. 
Spojrzałam na niego gniewnie. 
   - ...ale mogę ci pokazać - dokończył.
   Zamrugałam zdziwiona. Naprawdę mnie ciekawiło skąd przyszedł, ale to całe wariactwo nie mogło się wydarzyć. Być może były to halucynacje, spowodowane nie wyspaniem. Lis znowu prychnął i odwrócił się do mnie tyłem. 
   Oburzyłam się. 
   - Jeżeli myślisz, że żyjesz pomiędzy jawą, a snem, to nie jesteś warta mojej pomocy. A szkoda, bo wiem gdzie jest twój ojciec.





Ode mnie to na tyle. Mam nadzieję, że rozdział się spodobał i na pewno skomentujecie. Życzę miłych mikołajek i dajcie mi znać co dostaliście. 



niedziela, 23 listopada 2014

02. Wrócę, na pewno

 Mała dziewczynka siedziała na swoim łóżeczku i wsłuchiwała się w głos jej mamy, która nuciła przy jej uchu kołysankę. Obie pochylały się w prawo i w lewo, kiedy do pokoju wszedł postawny mężczyzna, który uśmiechnął się na widok dwóch bliskich mu osób. Blond włosa dziewczynka, pisnęła i rzuciła się w ramiona ojca. Ten ze śmiechem podniósł ją ponad głowę i podrzucił. Następnie przytulił ją do piersi i usiadł na łóżku koło żony. 
   - Nie chce zasnąć - pożaliła się kobieta i ziewnęła przeciągle. 

   Mężczyzna pochylił się i pocałował ją w usta, a dziewczynka w jego ramionach zachichotała radośnie. Oboje rodziców uśmiechnęło się do blond główki. Dziewczynka wyrwało się z uścisku ojca i położyła między rodzicami. 
   - Może mi uda się ją uśpić? - zasugerował mężczyzna. 
   Jego zona zwlekła się z łóżka i pocałowała córkę w czoło, po czym uśmiechnęła się do męża i wyszła.
Położył się koło dziewczynki i skończył śpiewać kołysankę. Po kilku wersach piosenki z uśmiechem na ustach zauważył, że jego córka zasnęła. Cicho wymknął się z pokoju, zgasił światło i przymknął drzwi. Lecz blond włosa dziewczynka obudziła się chwilę później, słysząc rozmowę rodziców z salonu. 
   - Jak to znowu musisz zniknąć? Nie możesz zostawić mnie i Dylan - głos matki stał się podenerwowany i załamywał się przy każdym słowie. Była na skraju rozpłakania się. 
   - To nie potrwa długo - zapewnił głos jej ojca. - Wrócę zanim się obejrzycie.
   - Czy wiesz jak trudno jest odpowiadać na pytania naszej córki, kiedy co chwila pyta się gdzie jesteś? Ona nie jest głupia, domyśla się, że możesz ją zostawić - teraz jej matka płakała na dobre. 
   Zapadła chwila ciszy. Dziewczynka zacisnęła oczy nie chcąc, żeby po policzkach poleciały jej łzy. Po chwili usłyszała spokojny głos taty:
   - Wrócę, na pewno.




   Zamrugałam powiekami i usiadłam na materacu. Łóżko zaskrzypiało, kiedy przecierałam dłońmi twarz. Te wspomnienie było tak żywe, a także tak odległe. Uwielbiałam, kiedy tato śpiewał mi przed snem, ale nienawidziłam jak musiał wyjeżdżać. Czasami miałam mu ochotę powiedzieć, żeby rzucił pracę mechanika, ale nigdy nie odważyłam się tego zrobić. Dopiero, kiedy dorosłam, zdałam sobie sprawę z tego, że tak ciężko pracował, ponieważ musiał nas utrzymywać. Pamiętam jak zmęczony wracał po całym dniu pracy i padał na kanapę, by po chwili zasnąć.
   Mimo wszytko, nigdy nie pokazywał przede mną, że dzieję się coś złego. Zawsze był uśmiechnięty i rozsiewał wokół siebie spokój i szczęście. Zazdrościłam mu pod wieloma względami. Z westchnięciem, opuściłam stopy na zimne panele i wstałam, odpychając się od łóżka. Założyłam na swoje ciało szlafrok i podeszłam do okna. Gwiazdy mieniły się na niebie, co wprawiło mnie w zachwyt. Oparłam się o parapet i obserwowałam jak liście wirują w powietrzu, tworząc najpiękniejszy z tańców. Gdzieś z daleka, dotarł do mnie szum wody, a rześkie powietrze otuliło moją twarz. Przymknęłam oczy i wsłuchałam się w dźwięki natury, które zawsze mnie uspokajały. Powoli ból związany ze stratą taty mnie opuszczał, ale jeszcze gdzieś w moim sercu było to nieprzyjemne uczucie. Nagle zapragnęłam zobaczyć tatę. Po cichu podeszłam do drzwi i wyszłam na korytarz. 
   Ponieważ nasza podłoga miała tendencje do skrzypienia, musiałam na paluszkach przejść do gabinetu ojca. Zamarzył sobie pewnego dnia o takim pokoju, ponieważ, powiedział, że nie ma dla niego miejsca w tym babskim domu. Gabinet nie wyróżniał się niczym , oprócz fikuśnej kanapy w kształcie rękawicy bokserskiej.       Dalej nie rozumiałam o co w niej chodziło i dlaczego tato zawsze wszczynał awantury, kiedy mama chciała ją wyrzucić na śmietnik. Spójrzmy prawdzie w oczy - ta kanapa była okropna. Przy lewej ścianie znajdował się regał z książkami, albumami i różnymi dokumentami. Podeszłam do niego i sięgnęłam po album z mojego dzieciństwa.
   Otworzyłam go i spojrzałam na pierwsze zdjęcie. Znajdowała się na niej moja mama, wraz ze mną w ramionach. Głowa taty wepchnęła się do kadru, a jego olśniewająco biały uśmiech, prawie mnie oślepił. Wyobrażałam sobie jak musiał być szczęśliwy. Następne zdjęcie przedstawiało mnie, stawiającą pierwsze kroki, natomiast kiedy przewróciłam na następną stronę, następne zdjęcie przedstawiało mnie w wieku dziewięciu lat, kiedy szczerząc się, siedziałam na pięknym czarnym koniu. Od dwóch lat posiadaliśmy w stajni silną klacz, potomka Betsy - czarnej klaczy ze zdjęcia. Nagle zapaliło się światło w korytarzu, a na ścianie pojawił się cień. Wstrzymałam oddech, kiedy jakaś ręka wsunęła się przez szparę w drzwiach i wymacała przycisk światła. Lampa na suficie rozbłysła, a jasne światło oblało gabinet. W drzwiach stanęła moja matka w swoim bawełnianym szlafroku do kolan. 
   - Co tu robisz? Jest dopiero czwarta na ranem - poskarżyła się. 
   Nie miałam pojęcia, która była godzina, a skrzywiony wyraz twarzy mamy, mówił że budzenie jej o tej porze było nie najlepszym pomysłem. Uśmiechnęłam się lekko.
   - Przyszłam pooglądać zdjęcia - wyznałam. Nie było sensu kłamać. 
   Mama spojrzała na mnie z politowaniem i machnęłam ręką. 
   - Idź do pokoju i daj mi spać - burknęła. Coś myślałam, że jak jutro zejdę na śniadanie, to drobna kobieta będzie we mnie rzucać nożami. - Myślałam, że to jakiś włamywacz chodzi mi po domu. 
   I już jej nie było.  
   Zachichotałam i odłożyłam album na miejsce. 
Tak jak sobie zażyczyła, wróciłam do łóżka i przez chwilę przyglądałam się jak na niebie mienią się gwiazdy, lecz po kilku mrugnięciach powiekami zasnęłam. 




Część, wreszcie udało mi się napisać nowy rozdział :) Mam nadzieję, że się wam spodoba. Na razie ode mnie to tyle i idę się uczyć. Na razie :)

wtorek, 11 listopada 2014

01. Gdzie jesteś, tato?

   Słuchanie muzyki, ze starego odtwarzacza, który co chwila się zacinał, nie było moim marzeniem. A do tego taksówkarz, który okropnie fałszował i przekręcał co rusz moje imię. 
   - Co cię dziecko niesie do tego bezludzia jak to? - wskazał na widok za oknem. 
   Nie miał racji. To bezludzie, było moim domem. A las okalający miejsce gdzie mieszkałam, uważany był za magiczny. Był wspaniały, jakby wyciągnięty z bajki. Taksówka wjechała na żwirowy podjazd, a po chwili zatrzymała się pod moim domem. Wysokim, z ogromnymi oknami, dwuskrzydłowymi drzwiami i pięknym tarasem. Od razu widać było, że dom został urządzony przez kobietę. Lecz najwyraźniej tylko ja tak sądziłam.
   - Kiedy będziesz chciała już stąd uciec, dzwoń Shylan - zawołał, kiedy wychodziłam z auta.
   Przewróciłam oczami i pochyliłam się w kierunku okna. 
   - Dylan, nie Shylan. 
   Mężczyzna machnął na mnie ręką, dociskając pedał gazu i odjechał. Prychnęłam i spojrzałam na budynek przede mną. Nic się nie zmieniło, odkąd ostatni raz tam byłam. Nawet te same zasłony zdobiły moje okno. Z uśmiechem pociągnęłam za sobą walizkę i poczłapałam do drzwi. Przez chwilę wahałam się, czy zapukać, czy może wejść. Postanowiła zapukać. Już nie mogłam się doczekać, by zobaczyć miny moich rodziców. Mój przyjazd do rodzinnego domu miał być niespodzianką dla mojego taty z okazji jego urodzin. Miałam dla niego nawet prezent: koszulkę "Najlepszy tato na świecie", którą zawsze chciał dostać. Drzwi otworzyła mi mama, a na jej twarzy rozkwitł przepiękny uśmiech, kiedy mnie zobaczyła. Miała na sobie filetowy fartuch z napisem "Kobieta gotuję". Jej długie, lśniące blond włosy spływały po ramionach. Z okrzykiem rzuciła mi się w ramiona.    Uśmiechnęłam się, odsuwając ją od siebie. Choć moja mama była drobną kobietą, potrafiła zmiażdżyć mi płuca. 
   - Co tu robisz? - zapytała - Mogłaś mi powiedzieć, że przyjedziesz. 
   - Chciałam wam zrobić niespodziankę. Jest, tata? - spytałam, wchodząc do środka i ściągając kurtkę. Mama skrzywiła się. 
   - Wiesz jak nie lubię tej kurtki - mruknęła kierując się do kuchni, gdzie pewnie gotowała przepyszny obiad. Zapachy wleciały w mój nos, a ja aż westchnęłam. Odkąd poszłam na studia, jadałam tylko śmieciowe jedzenie. 
   - Ponawiając pytanie: jest tata? - spytałam ponownie, siadając na barowym krześle obok kuchenki.    Mama zaczęła nerwowo przystępować z nogi na nogę, co miała w zwyczaju, kiedy się denerwowała.    Uniosłam zdziwiona brwi, a w mojej głowie pojawiły się same czarne scenariusze. 
   - Ktoś umarł? - wypaliłam, wyszczerzając oczy i w duchu modląc się, żeby nie był to ktoś z naszej rodziny. 
   Lecz mama cicho się zaśmiała i pokręciła głową. Odetchnęłam z ulgą. 
   - Nie kochanie. Taty w domu nie ma i nie wiem, kiedy wróci - uśmiechnęła się do prze przepraszająco. - Przykro mi, Dylan. Wiem, że chciałaś mu zrobić niespodziankę. Nie powiem, że nie zrobiło mi się przykro, bo zrobiło, ale coś dziwnego w wyrazie twarzy mamy nie dawało mi spokoju.    - Gdzie jest? - spojrzałam na nią podejrzliwie. 
   - Dostał pilny telefon z pracy i musiał wyjechać. Do jakiegoś małego miasteczka. 
   Nie wydawało mi się, żeby mechanik, by coś naprawić musiał gdzieś wyjeżdżać. To do niego przyjeżdżali, a nie na odwrót. 
   - Kiedy wyjechał?
   Mama zaczęła wyłamywać sobie palce, a ja przy każdym strzyknięciu kostki, coraz bardziej się martwiłam.
   - Niecały miesiąc temu - wyznała cicho.
   Moje serce zatrzymała się na chwilę, kiedy obserwowałam mamę, czekając aż uśmiechnie się szeroko i powie, że to żart, ale niestety nic takiego się nie stało. Wstałam z krzesła i nerwowo zaczęłam chodzić po kuchni. Mam co jakiś czas rzucała mi ukradkowe spojrzenia, ale nic nie powiedziała. Kiedy wreszcie udało mi się uspokoić, podeszłam do stolika i chwyciłam telefon. 
Dopiero wtedy poruszyła się i wyrwała mi słuchawkę z dłoni, odkładając ją na miejsce. 
   - Co robisz? - spytała, na co spojrzałam na nią zdziwiona. 
   - O co ci chodzi?- wypaliłam, zakładając ręce na piersi. Nie rozumiałam jej zachowania. - Zadzwonię na policję. Trzeba znaleźć tatę. To nienormalne, by zniknął na cały miesiąc - gestykulowałam dłońmi, o mało nie przewracając wazonu z tulipanami. - Trzeba coś zrobić!
   Mama położyłam mi na ramionach dłonie i unieruchomiła moje ciało. Jej poważne spojrzenie skrzyżowało się z moim. 
   - Tata powiedział, że nie wie jak, ale wróci jak najszybciej - jej ton był przekonujący, że nawet zaczęłam jej wierzyć. - Nie martw się. Wróci. 
   Chciałam w to wierzyć. 
   Mama szybko się ode mnie odsunęła i zajęła się obiadem. Nie patrząc na mnie zaczęła obierać ziemniaki. Nie umknęły mojej uwadze jej drżące dłonie. 
   - Idź się rozpakuj, a ja zawołam się jak obiad będzie gotowy. 
   Przez chwilę patrzyłam na nią, ponieważ wydawało mi się, że chce coś jeszcze powiedzieć, ale potem wzięłam walizkę i poszłam do swojego starego pokoju. Nic się tam nie zmieniło. Kolor ścian został taki sam (zgniły zielony), łóżko zostało tam gdzie było, a półki i wielka szafa stały na starych miejscach. Odłożyłam walizkę w kacie i rzuciłam się na łóżko, które zaskrzypiało pod moim ciężarem. Złapałam ramkę ze zdjęciem, które stało na stoliku nocnym obok łóżka. Na fotografii znajdowała się moja mama, która trzymała mnie w ramionach i mój tato. Uśmiechał się dumnie, a mama z miłością spoglądałam na moją wyciągniętą pulchną rączkę. Tak bardzo mnie kochali. 
    - Gdzie jesteś, tato? - spytałam spoglądając w jego świecące oczy. Zachowywałam się tak jakby tato ze zdjęcia miał mi odpowiedzieć.
   A potem wzdłuż policzka spłynęła mi łza, a po niej kolejna i kolejna. Rozpłakałam się, nawet nie kamuflując mojego szlochu. Tak bardzo chciałam zobaczyć tatę, całego i zdrowego.






CZYTASZ = KOMENTUJESZ



Tak więc zaczynamy :) Mam nadzieję, że rozdział pierwszy zaciekawił wam i będziecie tu często zaglądać. Jeżeli przeczytałeś zostaw po sobie ślad w postaci komentarza! Pozdrawiam i do następnego :)

sobota, 25 października 2014

00. Żeby poznać świat trzeba obserwować.

   Wielcy filozofowie powiadali: "Żeby poznać świat, trzeba obserwować."
   I tak właśnie jest. 
   Siedząc rankiem na trawie, mokrej od rosy, można dostrzec jak budzi się natura. Słońce wpada przez korony drzew, ptaki cicho śpiewają jeszcze nieotrząśnięte ze snu, a drzewa powoli i ostrożnie się przeciągają. Jest to wspaniały widok dla takiego miłośnika przyrody jak ja. Mama często powtarza, że lepiej wyjść na podwórko i pograć w coś, niżeli siedzieć przed komputerem. I ma rację.
   Uwielbiam urywać się, chować przed rzeczywistością, chociaż na te kilka minut. 
   Uwielbiam ogniska z przyjaciółmi, kiedy wszyscy opowiadamy sobie najdziwniejsze rzeczy z naszego życia.
   Uwielbiam, kiedy zimny chłód wody, otula moje ciało i kiedy unoszę się na jej powierzchni. 
   Uwielbiam uczucie rozwianych włosów przez wiatr. 
   Uwielbiam spędzać czas na zbieraniu kwiatów z moim tatą, a potem patrzyć na uśmiechniętą twarz mamy. 
   Tak, uwielbiam naturę i dziękuję jej za to, że jest. 
   Bo nie zamieniłabym jej na nic innego. 




   Zaczynamy z nowym opowiadaniem :) Ostatnio zauważyłam, że jest mało opowiadań o tematyce fantasy, a przynajmniej trudno je znaleźć. Więc chce spróbować oprowadzić was po krainach wyciągniętych prosto z bajek. Będą elfy, krasnoludy, zmiennokształtni i smoki. Czekam na komentarze, którymi wypowiecie się o nowym opowiadaniu. PYTANIE: PODOBA WAM SIĘ POMYSŁ?