Uwaga!

sobota, 6 grudnia 2014

03. Wypraszam sobie. To ty nie patrzysz pod nogi!

   Nowy dzień okazał się łaskawy i zza chmur wyszło słońce. Temperatura podeszła do dwudziestu siedmiu stopni i czułam, że moja skóra skwierczy, kiedy wyszłam na zewnątrz. Mimo iż mama groziła, że będzie zadawać pytania, to ku mojemu zdziwieniu przy śniadaniu panowała niezręczna cisza. Dlatego, po dwunastej wymknęłam się z domu i potruchtałam do zagrody Labay. Pochyliła głowę i mlaskała trawę, a jej przydługa grzywa opadała jej na oczy, przez co musiała co chwilę kręcić głową. Kiedy podeszłam bliżej, postawiła uszy i podniosła głowę. Jej brązowe spojrzenie spotkało się z moimi zielonymi oczami. Uśmiechnięta, wyciągnęłam do niej dłoń. Już po chwili stała przede mną, wyciągają w moją stronę szyję. Pogłaskałam ją po ciepłej i miękkiej skórze, a ona prychnęła radośnie. Była piękną klaczą, o umaszczeniu bułana i rasy czystej krwi arabskiej. To tato tak lubił konie i właśnie dlatego, uparł się, by kupić Labay dwa lata temu.    
   Ale gdyby tego nie zrobił, nie zyskałabym swojej najlepszej przyjaciółki. Otworzyłam zagrodę i wyprowadziłam konia. Nałożyłam na jej grzbiet siodło męskie, ponieważ tylko na tym uczyłam się jeździć. Na łeb nałożyłam czarną uzdę i wskoczyłam do nią. Nie ciężko było mi na nią wsiąść, ponieważ byłam wysoka, ale gorzej było z utrzymaniem równowagi. Kiedy już się przyzwyczaiłam, przycisnęłam stopy do boków Labay i ruszyłam w kierunku lasu. Kiedy byłam mała, bałam się do niego wejść. 
   Pamiętam jak mama z niepokojem przyglądała mi się, kiedy zaszywałam się pod kołdrą i tłumaczyłam, że las jest zły. Nawet nie pamiętam, co takiego było przyczyną mojego strachu. Jedynie zapamiętałam jak przez mgłę żółte, błyszczące oczy wpatrzone we mnie. Ścisnęłam dłoń na grzywie Labay i spojrzałam w głąb lasu. Teraz nie wydawał się taki straszny, był normalny. Odgarnęłam włosy na plecy i przytrzymałam gałąź, by przypadkiem nie uderzyła mnie w twarz. Kilka ptaków przeleciało mi na głową, a przy drzewie zauważyłam wiewiórkę, która chrupała marchew.
   Kąciki ust podniosły mi się do góry, kiedy kątem oka zobaczyłam śnieżnobiałego lisa, który skradał się w kierunku Labay. Klacz całkowicie go zignorowała i ominęła go kierując się za wydeptaną ścieżką. Lis zirytował się i złowieszczo pomachał ogonem. Gwałtowne szarpnięcie głowy Labay, przywróciło mnie do pionu. Odwróciłam głowę od lisa i spojrzałam do przodu, gdzie rozwijał się piękny widok na mały strumień.
   - Może trochę szacunku.
   Jak oparzona odwróciłam się szukając źródła dźwięku. Przez chwilę wydawało mi się, że się przesłyszałam. Zeszłam z grzbietu Labay, co skomentowała prychnięciem. Pogłaskałam ją uspokajająco po szyi.
   - Czy ktoś tu jest? - zawołałam w ciemną głębie drzew. Odpowiedziała mi głucha cisza. Niespodziewanie za mną pojawił się ruch, lecz znikł tak szybko jak się pojawił. Mięśnie konia napięły się i Labay zaczęła nerwowo chodzić w miejscu. Ruch kolejny raz się powtórzył, lecz nie zdążyłam go zobaczyć. 
   Zaczęłam się denerwować.
   - Naprawdę nie wiem o co chodzi, ale nie lubię takich podchodów - zawołałam. - Jesteś takim tchórzem, że boisz się ujawnić?
   - Wypraszam sobie. To ty nie patrzysz pod nogi.
   Z okrzykiem, poszybowałam z przerażenia w gorę chyba z dwa metry. Głos pochodził z bliska. Labay także się przestraszyła i zaczęła wierzgać. Wyciągnęłam do niej dłonie żeby ją uspokoić. Wystarczył mój dotyk, by spokojnie stanęła na ziemi. 
   Spojrzałam na dół, gdzie ten sam lis, którego widziałam wcześniej, ocierał się o moją nogę. Po chwili podniósł na mnie wzrok i wydawało mi się, że jest rozbawiony. 
   - Co się tak gapisz? - słowa wyszły z jego pyszczka. Moje oczy podwoiły swoją wielkość, a usta samie z siebie otworzyły się. Lis przewrócił oczami i odsunął się od mojej nogi. 
   - Zamknij buzię, bo mucha ci wleci - znowu się odezwał.
Przetarłam oczy sądząc, że to sen, ale zwierzę dalej było w tym samym miejscu. Uszczypnęłam się w ramię, lecz nic się nie zmieniło. Wydawało mi się nawet, że lis patrzy na mnie, jak na wariatkę, tak jakby to nie on był gadającym lisem. 
   - Człowieku, ogarnij się, bo zaczynasz mnie irytować. 
Labay pochyliła się nad nim i powąchała. Lis odsunął się od jej nosa i spojrzał na nią z obrzydzeniem. 
   - Czego ode mnie chcesz? - pytanie opuściło moje usta, zanim mój mózg zdążył to przetworzyć. 
   - Obserwuję cię od pewnego czasu, a twoja rozpacz jest już powoli nieznośna. Zamiast smucić się powinnaś o tym zapomnieć, albo spróbować coś zrobić. Nie chcę wyczuwać smrodu twojego smutku za ojcem. 
   Że co on, przepraszam powiedział?
   Sugerował,że śmierdzę smutkiem?
   Uklękłam przed nim.
   - Skąd to wiesz?
Zwierzę parsknęło.
   - Stamtąd gdzie pochodzę to jest normalne. 
Zmarszczyłam brwi. 
   - A skąd pochodzisz?
Lis wzdrygnął się i odszedł kilka kroków do tyłu. Wyglądał jakbym go uderzyła.
   - Nie mogę ci powiedzieć...
   To po co drążysz ten temat? - pomyślałam wściekła. 
Spojrzałam na niego gniewnie. 
   - ...ale mogę ci pokazać - dokończył.
   Zamrugałam zdziwiona. Naprawdę mnie ciekawiło skąd przyszedł, ale to całe wariactwo nie mogło się wydarzyć. Być może były to halucynacje, spowodowane nie wyspaniem. Lis znowu prychnął i odwrócił się do mnie tyłem. 
   Oburzyłam się. 
   - Jeżeli myślisz, że żyjesz pomiędzy jawą, a snem, to nie jesteś warta mojej pomocy. A szkoda, bo wiem gdzie jest twój ojciec.





Ode mnie to na tyle. Mam nadzieję, że rozdział się spodobał i na pewno skomentujecie. Życzę miłych mikołajek i dajcie mi znać co dostaliście. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz