Uwaga!

poniedziałek, 22 grudnia 2014

04. Mówią na mnie Woody.

   Wybałuszyłam oczy. Pierwszy raz usłyszałam, że ktoś wie gdzie jest tata. Nie zdziwiłam się nawet, słysząc to od gadającego lisa. Zmierzał już w stronę pobliskich krzaków, więc szybko zawołałam za nim, żeby się zatrzymał. Odwrócił się do mnie i zamachał się ogonem, burknąwszy: 
   - Mogłabyś się zdecydować. 
   Był strasznie irytujący. Założyłam ręce na biodra i spojrzałam na niego wyzywająco. Musiałam robić dobrą minę do złej gry. 
   - Co masz na myśli, mówiąc, że wiesz gdzie jest mój ojciec?Widziałeś go? - spytałam.
   - Owszem, widziałem go tu i tam - mruknął. 
   Naprawdę się zdziwiłam. Choć w moim sercu zapłonęła nadzieja, naprawdę byłam zszokowana tą informacją. Od samego początku myślałam, że ojciec wyjechał na ważne zlecenie z pracy, a nie chodził po lasach. W jednej sekundzie przed moimi oczami pojawił się obraz uśmiechniętej twarz ojca. Zrobiło mi się niedobrze i czułam się jakby ktoś uderzył mnie w żołądek. Lis musiał zauważyć moją bladą twarz, ponieważ przystanął obok mnie i spojrzał prosto w oczy. 
   - Jeśli tak bardzo chcesz, to mogę cię zaprowadzić, prosto do niego - zakomunikował. 
   Przez chwilę stałam nieruchomo, kalkulując jego słowa. Następnie przysiadłam na piętach i wyciągnęłam do niego dłoń, jakbym oczekiwała, że ją uściśnie. 
   - Jestem Dylan. 
   Lis spojrzał przelotnie na wyciągniętą rękę, a potem wyszczerzył do mnie zęby. 
   - Mówią na mnie Woody - odparł, kołysząc zabawnie puszystym ogonem. - Zatem w drogę, dziewczyno z imieniem chłopaka. 
   Skrzywiłam się , ponieważ dużo razy słyszałam już to na korytarzach uczelni. Tak, moje imię było głównym tematem plotek od czterech miesięcy. Czasem zdarza mi się zastanawiać, dlaczego rodzice postanowili dać mi tak na imię. Kiedy się o to pytałam, żartowali, że miałam urodzić się chłopcem. Ake to mnie wcale nie smieszyło. 
   - Chodź za mną, nie mam zamiaru się zatrzymywać. Więc dotrzymuj kroku. 
   Woody wydawał mi się trochę nieuprzejmy, ale jeżeli miał mnie zaprowadzić do taty, to postanowiłam mu tego nie mówić. Poszłam za nim przez dobrze mi znany las, ciągnąc za sobą Labay, która choć była niepewna, to zaufała mi i postanowiła mi towarzyszyć. Przez całą drogę ja i Woody nie odezwaliśmy się do siebie słowem, jedynie słychać było odgłosy wydawane przez kopyta Labay, uderzające o ziemię. Wreszcie stanęliśmy na urwisku. Woody przez chwilę patrzył w przestrzeń przed sobą, gdzie ptaki latały i śpiewały do siebie, a potem odwrócił się do mnie.
   Na jego twarzy pojawił się zadowolony z siebie uśmiech. Moje brwi podjechały do góry, rozglądnęłam się. 
   - Gdzie my jesteśmy? - spytałam pretensjonalnym tonem. 
   Woody usiadł i przyjrzał mi się swoim wymądrzałym wzrokiem.    Zaczynałam się go bać i tego, że mógł mnie zepchnąć z urwiska. 
   - Przyznaj się - wymruczał, aż stanęły mi włoski na karku - że nie wiem jak nazywa się ten las. 
   Pokręciłam głową, nie mając zielonego pojęcia. Lis westchnął przeciągle. 
   - Tak myślałem. Las nazywa się Lasem Przejścia - wyjaśnił. 
   - Przejścia?
   Woody spojrzał na mnie jak na idiotkę. W jego oczach musiałam być prawdziwą blondynką. 
   - Tak. Czy ja bełkoczę? Nie musisz za mnie powtarzać. 
   Uniosłam ręce w geście poddania. Woody odwrócił się do mnie tyłem, po czym stanął na tylnych łapał, jak lis z teledysku "What does the Fox Say?". 
   Zamachnął się prawą przednią łapą, jakby trzymał w niej zaczarowaną różczkę. Miałam ochotę przetrzeć oczy ze zdziwienia. To, że mówił to jeszcze potrafił chodzić. Niespodziewanie wiatr wzmocnił się, co przestraszyło Labay. Stanęła na tylnych nogach i zaczęłam wymachiwać przednimi kopytami o mało nie uderzając mnie w tył głowy. Położyłam jej uspokajająco dłonie do szyi. Czułam jak je puls bił w bardzo szybkim tempie. Wiedziałam co czuła, ponieważ ja też się bałam. Wiatr rozwiał mi włosy, a nieprzyjemny dreszcz przeszedł mi po plecach. Nagle przed Woodym, zaczęłam się pojawiać przezroczysta poświata, która zaczęła falować jak fale wodne. Rozdziawiłam usta. Wiatr nie ustał. Biały lis odwrócił się do mnie i machnął mi ręką bym do niego podeszła. Złapałam za uzdę Labay i wykonałam jego polecenie. Szerokimi oczyma, obserwowałam te fantastyczne zjawisko. Kiedy wyciągnęłam rękę w stronę przezroczystej powłoki, przeszła na wylot.
   Cofnęłam ją. Woody chwycił materiał mojej sukienki i pociągnął. 
   - Mam nadzieję, że dobrze to zniesiesz - mruknął na tyle głośno bym mogła to usłyszeć. Skupiłam na nim wzrok. 
   - Zniosę, co? - spytałam przestraszona. 
   Zamiast mi odpowiedzieć, uśmiechnął się do mnie przebiegle i wepchnął mnie wprost w przezroczystą poświatę. Ostatnie co usłyszałam to rżenie Labay. 

sobota, 6 grudnia 2014

03. Wypraszam sobie. To ty nie patrzysz pod nogi!

   Nowy dzień okazał się łaskawy i zza chmur wyszło słońce. Temperatura podeszła do dwudziestu siedmiu stopni i czułam, że moja skóra skwierczy, kiedy wyszłam na zewnątrz. Mimo iż mama groziła, że będzie zadawać pytania, to ku mojemu zdziwieniu przy śniadaniu panowała niezręczna cisza. Dlatego, po dwunastej wymknęłam się z domu i potruchtałam do zagrody Labay. Pochyliła głowę i mlaskała trawę, a jej przydługa grzywa opadała jej na oczy, przez co musiała co chwilę kręcić głową. Kiedy podeszłam bliżej, postawiła uszy i podniosła głowę. Jej brązowe spojrzenie spotkało się z moimi zielonymi oczami. Uśmiechnięta, wyciągnęłam do niej dłoń. Już po chwili stała przede mną, wyciągają w moją stronę szyję. Pogłaskałam ją po ciepłej i miękkiej skórze, a ona prychnęła radośnie. Była piękną klaczą, o umaszczeniu bułana i rasy czystej krwi arabskiej. To tato tak lubił konie i właśnie dlatego, uparł się, by kupić Labay dwa lata temu.    
   Ale gdyby tego nie zrobił, nie zyskałabym swojej najlepszej przyjaciółki. Otworzyłam zagrodę i wyprowadziłam konia. Nałożyłam na jej grzbiet siodło męskie, ponieważ tylko na tym uczyłam się jeździć. Na łeb nałożyłam czarną uzdę i wskoczyłam do nią. Nie ciężko było mi na nią wsiąść, ponieważ byłam wysoka, ale gorzej było z utrzymaniem równowagi. Kiedy już się przyzwyczaiłam, przycisnęłam stopy do boków Labay i ruszyłam w kierunku lasu. Kiedy byłam mała, bałam się do niego wejść. 
   Pamiętam jak mama z niepokojem przyglądała mi się, kiedy zaszywałam się pod kołdrą i tłumaczyłam, że las jest zły. Nawet nie pamiętam, co takiego było przyczyną mojego strachu. Jedynie zapamiętałam jak przez mgłę żółte, błyszczące oczy wpatrzone we mnie. Ścisnęłam dłoń na grzywie Labay i spojrzałam w głąb lasu. Teraz nie wydawał się taki straszny, był normalny. Odgarnęłam włosy na plecy i przytrzymałam gałąź, by przypadkiem nie uderzyła mnie w twarz. Kilka ptaków przeleciało mi na głową, a przy drzewie zauważyłam wiewiórkę, która chrupała marchew.
   Kąciki ust podniosły mi się do góry, kiedy kątem oka zobaczyłam śnieżnobiałego lisa, który skradał się w kierunku Labay. Klacz całkowicie go zignorowała i ominęła go kierując się za wydeptaną ścieżką. Lis zirytował się i złowieszczo pomachał ogonem. Gwałtowne szarpnięcie głowy Labay, przywróciło mnie do pionu. Odwróciłam głowę od lisa i spojrzałam do przodu, gdzie rozwijał się piękny widok na mały strumień.
   - Może trochę szacunku.
   Jak oparzona odwróciłam się szukając źródła dźwięku. Przez chwilę wydawało mi się, że się przesłyszałam. Zeszłam z grzbietu Labay, co skomentowała prychnięciem. Pogłaskałam ją uspokajająco po szyi.
   - Czy ktoś tu jest? - zawołałam w ciemną głębie drzew. Odpowiedziała mi głucha cisza. Niespodziewanie za mną pojawił się ruch, lecz znikł tak szybko jak się pojawił. Mięśnie konia napięły się i Labay zaczęła nerwowo chodzić w miejscu. Ruch kolejny raz się powtórzył, lecz nie zdążyłam go zobaczyć. 
   Zaczęłam się denerwować.
   - Naprawdę nie wiem o co chodzi, ale nie lubię takich podchodów - zawołałam. - Jesteś takim tchórzem, że boisz się ujawnić?
   - Wypraszam sobie. To ty nie patrzysz pod nogi.
   Z okrzykiem, poszybowałam z przerażenia w gorę chyba z dwa metry. Głos pochodził z bliska. Labay także się przestraszyła i zaczęła wierzgać. Wyciągnęłam do niej dłonie żeby ją uspokoić. Wystarczył mój dotyk, by spokojnie stanęła na ziemi. 
   Spojrzałam na dół, gdzie ten sam lis, którego widziałam wcześniej, ocierał się o moją nogę. Po chwili podniósł na mnie wzrok i wydawało mi się, że jest rozbawiony. 
   - Co się tak gapisz? - słowa wyszły z jego pyszczka. Moje oczy podwoiły swoją wielkość, a usta samie z siebie otworzyły się. Lis przewrócił oczami i odsunął się od mojej nogi. 
   - Zamknij buzię, bo mucha ci wleci - znowu się odezwał.
Przetarłam oczy sądząc, że to sen, ale zwierzę dalej było w tym samym miejscu. Uszczypnęłam się w ramię, lecz nic się nie zmieniło. Wydawało mi się nawet, że lis patrzy na mnie, jak na wariatkę, tak jakby to nie on był gadającym lisem. 
   - Człowieku, ogarnij się, bo zaczynasz mnie irytować. 
Labay pochyliła się nad nim i powąchała. Lis odsunął się od jej nosa i spojrzał na nią z obrzydzeniem. 
   - Czego ode mnie chcesz? - pytanie opuściło moje usta, zanim mój mózg zdążył to przetworzyć. 
   - Obserwuję cię od pewnego czasu, a twoja rozpacz jest już powoli nieznośna. Zamiast smucić się powinnaś o tym zapomnieć, albo spróbować coś zrobić. Nie chcę wyczuwać smrodu twojego smutku za ojcem. 
   Że co on, przepraszam powiedział?
   Sugerował,że śmierdzę smutkiem?
   Uklękłam przed nim.
   - Skąd to wiesz?
Zwierzę parsknęło.
   - Stamtąd gdzie pochodzę to jest normalne. 
Zmarszczyłam brwi. 
   - A skąd pochodzisz?
Lis wzdrygnął się i odszedł kilka kroków do tyłu. Wyglądał jakbym go uderzyła.
   - Nie mogę ci powiedzieć...
   To po co drążysz ten temat? - pomyślałam wściekła. 
Spojrzałam na niego gniewnie. 
   - ...ale mogę ci pokazać - dokończył.
   Zamrugałam zdziwiona. Naprawdę mnie ciekawiło skąd przyszedł, ale to całe wariactwo nie mogło się wydarzyć. Być może były to halucynacje, spowodowane nie wyspaniem. Lis znowu prychnął i odwrócił się do mnie tyłem. 
   Oburzyłam się. 
   - Jeżeli myślisz, że żyjesz pomiędzy jawą, a snem, to nie jesteś warta mojej pomocy. A szkoda, bo wiem gdzie jest twój ojciec.





Ode mnie to na tyle. Mam nadzieję, że rozdział się spodobał i na pewno skomentujecie. Życzę miłych mikołajek i dajcie mi znać co dostaliście.