Poczułam nieprzyjemne szczypanie pod powiekami, więc zamrugałam. Przez chwilę obraz był niewyraźny, lecz potem mogłam rozglądnąć się, kiedy nabrał ostrości. Naprzeciwko mnie zobaczyłam wielką, na pewno sześciocentymetrową bramę. Spojrzałam na Woody'ego, który stanął obok mojej głowy. Leżałam na jesiennych liściach, które wplatały się w moje blond włosy.
Poczułam, że wilgoć wtapia się w moją sukienkę, a po nogach przechodzi dreszcz z zimna. Przecież mieliśmy lato, a nie jesień. Co właściwie się stało?
- Tam skąd pochodzisz jest lato, ale tutaj pory roku zmieniają się kiedy chcą. Zanim się obejrzysz, może spaść śnieg. - powiedział Woody, jakby czytając mi w myślach.
Podniosłam się na łokciach i strzepnęłam z siebie liście. Kilka boleśnie wyciągnęłam z włosów.
Woody za to ze swoim śnieżno białym futrem, wyglądał wspaniale. On miał przynajmniej szczęście.
- Co to za brama? - spytałam wskazując ją brodą.
- Oddziela świat ludzi od świata magii - popędził pod stalową bramę, która uchyliła się kiedy podszedł. Poszłam za nim obserwując ją, jakby miała mi przytrzasnąć rękę albo zamknął się przed nosem. Moją uwagę przyciągnęły słowa wyryte na metalowej blasze, przyczepionej do jednej z krat budującej bramę.
"Strzeż się świata magii niebezpiecznego, a zarazem przyciągającego. Strzeż się stworzeń i istot przerażająco pięknych, inaczej zguba czeka Cię."
- A to! - mruknął Woody. - Nie przejmuj się tym. Nie jesteśmy znów tacy straszni.
Pokiwałam głową, przechodząc na drugą stronę bramy. Zerknęłam jeszcze raz na ostrzeżenie, po czym ruszyłam za lisem, który zdążył już dotrzeć do linii oddzielającej las od rozległych skał i wzgórz.
- No ruszaj się! - krzyknął.
- Idę! - odkrzyknęłam przewracając oczami. Zerknęłam za siebie odruchowo by zawołać Labay, lecz spostrzegłam, że nie ma jej. Szarpnęła za sierść Woddy'ego, przystanął sycząc na mnie i rzucając gniewne spojrzenie. Spojrzałam na dłoń, w której została masa białej sierści. Strzepnęłam ją i przeprosiłam.
- Gdzie Labay? - spytała, rozglądając się za nią jakby zaraz miała wyskoczyć zza krzaka. Lis stanął ponownie na tylnych łapach, zakładając ręce. Parsknął śmiechem.
- Myślisz, ze pozwoliłbym tej strachliwej konnicy przejść do mojego świata? Tylko tobie miałem pomóc. A ona byłaby tylko problemem.
- Ale jak wróci do domu?- spytałam, zaciskając mocno pięści, tylko po to by go nie uderzyć. Nie podobało mi się to jak wyrażał się o Labay.
- Jest mądrą klaczą. Płochliwą, ale mądrą. Poradzi sobie - burknął i ruszył w stronę skał przeskakują po nich.
- Gdzie jesteśmy? - spytałam przyglądają się latającym ptakom i falującym liściom. Nie, zaczekajcie... To nie były liście, tylko jakieś skrzydełkowate ludziki. Wróżki. Wyciągnęłam rękę, żeby jednej dotknąć, ale szybko uciekła.
- Witaj w Krainie Stingardev! - zawył Woody. - Podoba ci się?
Pokiwałam głową.
- Tak, jest pięknie.
- Ciekawe co powiesz, kiedy zobaczył więcej niż to. Na razie to mu jesteśmy na pustkowiu. Nie ma co podziwiać.
Chciałam zaprzeczy, ponieważ to co widziałam naprawdę mnie zdziwiło i zafascynowało. Ale jeżeli Woody mówił, że gdzieś indziej znajdowały się piękniejsze widoki, musiałam mu uwierzyć na słowo. Na razie musiałam napawać się skalistym krajobrazem. Staliśmy na wzgórzu. Na dole znajdował się strumyk. Żółte i pomarańczowe liście przykryły ziemię, a między nimi wystawały głazy, skały. Nie spodziewałam się takich widoków. Cieple słońce wyszło zza chmur i ogrzało moją skórę.
- Dobra, to teraz tylko trzeba dostać się do wyroczni Harrietty, która wskaże nam drogę.
Zmarszczyłam brwi.
- Myślałam, że wiesz gdzie jest mój tato. - pożaliłam się.
- To nie do końca prawda. Mówiłem, że widziano go tu i tam, ale nie mówiłem, że ja go widziałem. Do tego potrzeba będzie pomoc Harrietty.
Przewróciłam oczami. Myślałam, że Woody wskaże mi dokładnie miejsce pobytu ojca. Dałam się nabrać. Ale dlaczego miałby przesiadywać w magicznym świecie?
- To którędy do Harrietty? - spytałam rozglądając się za jakimś znakiem lub ścieżką. Kiedy nie otrzymałam odpowiedzi, spojrzałam w dół na Woody'ego.
Wzrok miał utkwiony na łapię, którą drążył dziurę w ziemi. Westchnęłam.
- Nie wiesz gdzie ona mieszka, prawda?- spytałam, zakładając ręce na piersi.
Woody jęknął przeciągle, a potem próbował się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego grymas.
- Nooo, nie.
Przeklęłam pod nosem.
- Ale nic się nie bój. Potrafię wyczuć starą Harriettę. Gaj mi trochę czasu, a zaprowadzę cię wprost do jej drzwi.
Naburmuszona, przysiadłam na jednym z kamieni i wyczekująco spojrzałam na mojego lisiego towarzysza.
- Nie na to się pisałam.
Przewrócił oczami.
- Złapię trop i możemy iść. Więc nie rozsiadaj się za bardzo.
I miał rację. Niestety.
Nie minęło pięć minut, a radosny Woody w podskokach podbiegł do mnie.
- Ruchy, ruchy!
Wstałam i ruszyłam za nim w dół wzgórza.
- Nie łatwo było ją wyczuć, ponieważ często się przenosi, ale udało się. Jest niedaleko.
Pokiwałam głową i zerknęłam za siebie zauważając jakiś ruch. Ciemna ostać opierała się o konar drzewa i przyglądała się nam. Odwróciłam się do Woody'ego by mu o tym powiedzieć, ale postać w następnej sekundzie zniknęła. Pokręciłam głową, myśląc, ze to jakieś przewidzenie i dogoniłam lisa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz